W Łodzi ostatnio dużo mówi się o pomnikach, zaprojektowanych przez Marcela Szytenchelma. Ławeczka Tuwima, fortepian Rubinsteina, kufer Reymonta — teraz przyszła kolej na łódzkich fabrykantów: Poznańskiego, Scheiblera i Grohmana. Na ul. Piotrkowskiej stanęła rzeźba dziewiętnastowiecznych królów bawełny. Co Pan jako „opiekun” ul. Piotrkowskiej sądzi o tej idei? Czy pomnik jest odpowiednim hołdem dla założycieli włókienniczej Łodzi?
Myślę, iż idea sama w sobie jest ciekawa. Nigdzie w Polsce pomnik fabrykantów nie pasuje tak jak w Łodzi. To dobry pomysł. Poznański, Scheibler i Grohman siedzą przy stole i rozmawiają. Jest to bardzo prawdopodobna sytuacja — oni rzeczywiście mogli spotykać się przy stole. Dobrze, że są pokazani tak niezobowiązujaco. Obok nich stoją wolne krzesła, więc przechodzień czy spacerowicz może koło nich usiąść. Zatem pomnik spełnia także funkcję użytkową. Być może korzystniej byłoby upamiętnić ich inaczej. Na przykład bardziej symbolicznie — dać im do ręki plik banknotów lub obligacje. Cały problem tkwi jednak w wykonaniu tej rzeźby. Postaci nie są zrobione profesjonalnie, tak jakbyśmy chcieli.
Co Pan jako artysta sądzi o estetycznych walorach tej realizacji?
Przeglądałem dokumentację tego pomnika i największe zastrzeżenia mam do jego plastycznej finezji. Artystyczne wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Cóż, nie są to faceci „jak żywi”. Nie ma w ich wyrzeźbieniu iskry bożej czy przynajmniej dobrego rzemiosła, które charakteryzowało dziewiętnastowieczne lapidaria. Rzeźby rusałek, kobiet–łabędzi, misternie ozdabiały ówczesne świeczniki, kolumny, zegary, podstawki. Wtedy przywiązywano dużą wagę do realizmu w wykonaniu postaci historycznych, współczesnych czy tych z mitologii. Reprezentowały one niemal hiperrealizm. Niestety, rzeźbom łódzkich fabrykantów brakuje tego kunsztu i dobrego rzemieślniczego warsztatu. Chociaż sama idea jest wspaniała, to jednak realizacja pozostawia wiele do życzenia.
Trzy rzeźby już stoją, losy czwartej niebawem zostaną rozstrzygnięte. Czy nie za dużo tych pomników–symboli na Piotrkowskiej?
Myślę, że w tym wypadku sprawdza się powiedzenie: „od przybytku głowa nie boli”, to znaczy problem nie tkwi w ilości, bo może być i 100 rzeźb na Piotrkowskiej, ale w dobrym wykonaniu i rozmieszczeniu tych pomników. One nie muszą stać na środku chodnika, żeby człowiek idąc musiał na nie wejść. Nie powinny być nachalne, mogłyby stać, np. w pasażach, w bramie. W tym ich częściowym ukryciu byłaby pewna doza dowcipu, symboliki. Byłaby to nowoczesna propozycja zabawy z odbiorcą — on musi szukać, znajdywać sztukę. Na pewno byłoby to ciekawsze i mniej nachalne, a to w każdym przejawie sztuki jest bardzo ważne.
Rzeźby wzbudzają wiele emocji — artyści łódzkiej ASP wraz z Ewą Rubinstein żądają usunięcia fortepianu Rubinsteina z Piotrkowskiej. Kancelaria Premiera zwróciła się do Pana z prośbą o mediację w sporze dotyczącym pomnika między Ewą Rubinstein i Marcelem Szytenchelmem. Jak zamierza Pan pogodzić zwaśnione strony?
Ten spór na pewno nie skończy się, jeśli obie strony nie wyrażą chęci porozumienia. Oczywiście Ewa Rubinstein, córka Artura Rubinsteina ma bezdyskusyjne prawo do oceny i obrony jego publicznego wizerunku. Może ona, z przyczyn zupełnie subiektywnych, nie zgadzać się na taki sposób przedstawienia ojca, jednak ona żąda usunięcia tej rzeźby z Piotrkowskiej. Natomiast ja zaproponowałem rozwiązanie, które jest chyba złotym środkiem w tym sporze – z jednej strony pozostawienie całego monumentu, a z drugiej usatysfakcjonowanie Ewy Rubinstein poprzez poprawienie wizerunku jej ojca. Być może postać Artura Rubinsteina, wykonana przez rzeźbiarza bardziej biegłego w sztuce portretu, zyska akceptację Ewy Rubinstein. Można także z Marcelem Szytenchelmem negocjować kwestię usunięcia pozytywki przy pomniku Rubinsteina. Ta muzyka jest również dyskusyjnym elementem dotyczącym pomnika. Jeśli zwaśnione strony nie zaakceptują kompromisu, to boję się, że protest, mający przecież sankcje prawne, może doprowadzić do usunięcia rzeźby, a to raczej nie byłoby dobre rozwiązanie.
Chociaż Fundacja Ulicy Piotrkowskiej działa od 11 lat, to jednak już ponad 20 lat temu uczestniczył Pan w akcji „Odsłonięcie Pomnika Kamienicy”, która uratowała przed wyburzeniem typową łódzką kamienicę. Od tej pory eklektyczne kamienice Piotrkowskiej „wypiękniały” i stały się wizytówką miasta. Czy te „zabiegi upiększające” przyczyniły się do ożywienia turystyki w regionie?
Z całą pewnością do Łodzi przyjeżdża więcej turystów. Weekendy spędzają tu nie tylko Warszawiacy. Na ul. Piotrkowskiej na wszystkich czeka wyśmienita zabawa, tu z jednej knajpy do drugiej jest około 200 m. Taką odległość można szybko pokonać. Natomiast w Warszawie, aby przemieścić się z jednego miejsca atrakcyjnego do drugiego, trzeba przejechać 20–50 km. Poza tym Piotrkowska ma geometrię ulicy wielkomiejskiej o kameralnej atmosferze. Utarło się tu takie powiedzenie — „druga strona ulicy należy do mnie”. Takie rozplanowanie najważniejszej ulicy w mieście stanowi poważny argument dla turystów, bo wielkomiejskich ulic o tak przyjaznej skali jak Piotrkowska jest niewiele. Są one albo bardzo malutkie jak w Krakowie, albo bardzo potężne jak ulice Paryża lub Budapesztu. Te pozytywne cechy Piotrkowskiej przyciągają na nią turystów. Przyjeżdża tu więcej gości niż w latach 80-tych. Jednak myślę, iż to i tak jest za mało. Potencjał turystyczny Piotrkowskiej i całej Łodzi jest niemal tysiąc razy większy. Trzeba jednak ciągle tworzyć pomyślny klimat dla turystyki. Dogodne warunki, zaplecze turystyczne i rzetelna informacja stanowią podstawę promocji miasta.
W dawnych kamienicach i pałacykach fabrykantów teraz znajdują się ekskluzywne sklepy z konfekcją. Czy łodzianie nadal kupują w nich ubrania, czy tylko oglądają wystawy? Kto nosi „ciuchy z Pietryny”?
Myślę, że wbrew pozorom łodzianie ciągle kupują ubrania na Piotrkowskiej. Oczywiście ekskluzywne sklepy odwiedzają także goście z innych, zwłaszcza większych, miast. Właściwie gdyby Łodzianie tu nie kupowali, to te sklepy skazano by na likwidację. Obecnie przecież Łódź nie jest monstrualną mekką handlową, żeby cały świat tu przyjeżdżał tu kupować ubrania. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to miasto było nie tylko stolicą mody, ale także miejscem zakupów modnych klientów. Kilka firm znanych w całej Polsce ma tu swoje sklepy.
Co Pan sądzi o wystroju tych sklepów. Czy wpisują się w architekturę miasta?
Niestety, z tym wystrojem jest różnie. Jeśliby oceniać tylko wnętrza handlowe z konfekcją, to raczej trzeba stwierdzić, iż są on słabo wykonane. Zazwyczaj są to wnętrza wykańczane w pośpiechu, przy małych nakładach pieniężnych, chociaż są one zrobione dosyć schludnie — z płyty gipsowo–kartonowej. Jednak najczęściej nie wpisują się zgrabnie w historię ulicy Piotrkowskiej. Głównym tego powodem jest brak wystarczających środków na kreowanie wizerunku sklepu, więc w tej materii pozostaje wiele do nadrobienia. Oczywiście są także miłe akcenty — kiedyś nagrodę za najlepsze wnętrze roku otrzymał sklep konfekcyjny Troll za indywidualny charakter wystroju.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Justyna Muszyńska-Szkodzik
